Chaos trip

Jakiś czas temu, dowiedziałem się o promocji organizowanej przez PKP IC – bilecie podróżnika. Stwierdziłem że ciekawie byłoby wybrać się w weekendową podróż, w bliżej niesprecyzowane miejsca. Jak pomyślałem, tak zrobiłem i w piątek drugiego lipca o 19:00 trzymałem już w ręce bilet umożliwiający przejazd wszystkimi pociągami TLK. Aby nie marnować czasu, wsiadłem do pierwszego pociągu jaki odjeżdżał z Wrocławia.

Podróż minęła bez specjalnych atrakcji, przed zachodem słońca wyszedłem z budynku dworca. Szybko jednak do niego wróciłem – zrobiło się ciemno, co zwiększyło aktywność komarów i na dworze nie dało się wytrzymać. Mam tylko jedno zdjęcie z tego miasta – i jest to zdjęcie właśnie dworca.


Będąc już na peronie, w trakcie wspólnego odganiania się od komarów, poznałem bardzo rozgadaną i miłą dziewczynę – jechała jednak innym pociągiem i wysiadała trochę bliżej Brzegu niż ja.

Najbliższy pociąg jechał do Świnoujścia. Dawno nie byłem nad morzem, więc wiedziałem już gdzie wysiądę. Pociąg był bardzo zatłoczony – jednak jakimś cudem znalazłem miejsce w przedziale w którym były tylko dwie dziewczyny. Po tym jak wysiadły we Wrocławiu, podróżowałem długo sam – dopiero po kilkuset kilometrach przysiadła się do mnie para w młodym wieku. Wysiedli oni nad ranem w Międzyzdrojach, a ja niedługo później opuściłem pociąg na stacji końcowej.
Ta część Świnoujścia na której jest dworzec nie zapewnia wielu atrakcji, poza kioskiem Ruchu. Odczekałem więc swoje i wsiadłem na pokład promu który zabrał mnie na tę ciekawszą część. Kiedy po kilku minutach byłem już na drugim brzegu, będąc zmęczonym i po podróży, postanowiłem się odświeżyć kąpielą w morzu Bałtyckim i pomaszerowałem prosto na plażę. Nie pamiętam kiedy ostatnio byłem nad morzem, sprawdziłem więc jak bardzo słona jest w nim woda. Do picia specjalnie się nie nadaje. Odświeżony zjadłem śniadanie mistrzów (bułka i banan) i wyruszyłem w dalszą drogę.


Ze Świnoujścia nie bardzo jest gdzie jechać dalej – a więc musiałem cofnąć się wgłąb kraju.

Kilkugodzinna podróż do szczecina była już ciekawsza niż poprzednie. Dwóm starszym kobietom niesamowicie spodobał się mój pomysł na podróż. Dostałem dokładny plan podróży po Gdańsku i tyle propozycji miast do których mógłbym pojechać, że wystarczyłoby na dwutygodniową wycieczkę. Poczęstowały mnie też orzechowymi ciastkami kupionymi w Świnoujściu.
Krótka podróż po tym mieście minęła bez szaleństw, zrobiłem spacer ulicami wokół dworca i sfotografowałem kilka ciekawszych obiektów na pamiątkę.

Na peronie podstawiony był już pociąg do trójmiasta – wciąż nie byłem pewien które z tych miast odwiedzić na początku, moje wątpliwości pomógł mi rozwiać konduktor.

Szczerze mówiąc, polecam Gdańsk.

Pociąg był z tych lepszych – nowy wagon z sześcioma fotelami w drugiej klasie, towarzystwo też miałem ciekawe. Grupa młodzieży wracającej z konwentu mangowego. Nie wyglądali na szczęście jak stereotypowi wielbiciele takich rzeczy. Podróż byłaby idealna, gdyby nie to że co jakiś czas pociąg przejeżdżał przez mało aromatyczne miejsca.
Po kilku godzinach dojechałem do Gdańska i udałem się do KFC aby zjeść pierwszy od wyjazdu ciepły posiłek. Gdańsk okazał się rzeczywiście ciekawym miejscem, mimo tego że zwiedziłem głównie okolice stoczni – bardzo mi się tam podobało. Okolice te polecam, szczególnie warto pooglądać tamtejsze murale. W drodze powrotnej krążyłem trochę mniejszymi uliczkami czego efektem było napotkanie kilku zabytkowych budynków i pomników.
Po dotarciu na dworzec wziąłem prysznic i wybrałem się na następny pociąg.

Po kilku minutach jazdy, byłem już w kolejnym mieście aglomeracji. Było już po zmroku. Postanowiłem wybrać się na molo. Moje zmęczenie odbiło się na sprawności umysłowej i skręciłem na plażę zbyt wcześnie. Naleciało mi przez to piachu do butów i cały odświeżający efekt prysznica prysł. Wizyta na sopockim molo w nocy ma tę zaletę, że jest za darmo. Poza molo i klubami nie ma jednak w Sopocie miejsc które można odwiedzić około 23:00 (a przynajmniej takich nie znalazłem). Udałem się na dworzec, z zamiarem wyjazdu do Gdyni. Zdążyłem jednak zobaczyć tylko odjeżdżający pociąg.
Byłem już bardzo zmęczony – ale co ciekawe, wcale nie głodny. Odwiedziłem dworcowy bar Kebabistan, gdzie zamówiłem mocną kawę. Nie pozwoliło to jednak wygrać ze zmęczeniem, a następny pociąg odjeżdżał dopiero za dwie godziny. Zostałem w barze z pustą filiżanką – ciągły ruch w nim sprawiał że ciężko było mi zasnąć. A gdybym zasnął, to od razu coś z takim klientem by zrobili. Co chwilę patrzyłem na zegar, potem na twarze ludzi z obsługi i w końcu znów wbijałem wzrok w dno pustej filiżanki. W końcu nadeszła godzina w której mogłem wyjść na peron.

Miałem wrażenie że gdyby pociąg spóźnił się kilka minut, zasnąłbym na stojąco na peronie. W dodatku na dworze było chłodno i marzłem. W końcu zobaczyłem światła w oddali i niedługo później mogłem wejść do wehikułu, którym miałem jechać na Hel. Sprawdzałem przedział po przedziale, wszystkie jednak były obsadzone. W końcu, po spacerze przez kilka wagonów, dotarłem do przedziału zajętego tylko przez jedną miłą dziewczynę. Okazało się że ta część składu jedzie do Kołobrzegu – ale mi przecież było bez różnicy gdzie jadę, więc nie zmieniałem już miejsca. Poza tym, skoro byłem w Brzegu, to Kołobrzeg też wypadałoby odwiedzić.
Porozmawialiśmy chwilę, ale obydwoje prawie od razu zasnęliśmy. To była jej pierwsza – i bardzo długa podróż pociągiem, spędziła w nim niewiele mniej niż ja do tej pory w czasie tego weekendu. Po moim przebudzeniu się zasłoniła za mnie zasłony i poczęstowała sokiem. Jedna z zasłonek spadła, ale to akurat dobrze – miałem się czym przykryć. Bardzo przyjemnie nam się rozmawiało, a kiedy opowiedziałem co robię – uznała że pomysł na taką podróż jest szalony. Dużo czasu razem nie spędziliśmy – niedługo później za oknem zobaczyłem tablicę stacji docelowej. Pomogłem jej wynieść bagaże i wybrałem się w podróż wokół miejscowości.
Pierwszym miejsce jakie odwiedziłem była „Biedronka” gdzie zakupiłem śniadanie mistrzów. Po zaspokojeniu głodu zrobił spacer wzdłuż wybrzeża. W Kołobrzegu też jest molo – jako że było płatne, nie zdecydowałem się wejść na nie. W końcu w Sopocie już na takim czymś byłem. Po dokładnym obejrzeniu co ciekawszych rzeczy na wybrzeżu wybrałem się z powrotem na dworzec, którego remont dobiegał właśnie końca.

Skoro był Brzeg i Kołobrzeg, to po Szczecinie musi być Szczecinek. Podróż była dość krótka i minęła bez specjalnych atrakcji – podróżowałem w otwartym przedziale. Jedynie komunikat o trasie pociągu był zabawny, przez głośniki usłyszałem powiedziane skacowanym głosem:

Pociąg zatrzymuje się na stacjach takich jak w rozkładzie jazdy.

W tym pociągu po raz pierwszy ułożyłem sobie plan dalszej podróży – tak aby móc wrócić do domu jeszcze kiedy bilet będzie ważny.
Szczecinek po wyjściu z budynku dworca nie prezentuje się zachęcająco – miałem wątpliwości czy znajdę miejsce w którym będę mógł zjeść coś na ciepło. Po dość długim spacerze moim oczom ukazał się budynek jakiegoś dziwnego fast-fooda, nie chciałem jednak katować żołądka. Kilkaset metrów dalej – tak jakbym wszedł do innego miasta. Okolice Szczecineckiego rynku i sam rynek są bardzo ładne – i jest tam wszystko, nawet Biedronka. Zjadłem pizzę, pozwiedzałem trochę i wróciłem na dworzec. Gdyby nie był on na obrzeżach miasta, robiłoby ono dużo lepsze wrażenie. Bo chociaż Szczecinek mi się podobał, to trochę kilometrów musiałem przejść zanim zaczął mi się podobać.

Podróż do Ustki była ciekawa z kilku względów. Najpierw do przedziału ze mną przysiadła się dziewczyna, która nie wytrzymała kiedy podrywał ją inny podpity pasażer. Jechała do Słupska, a pomysł takiej weekendowej wycieczki bardzo się jej spodobał. W międzyczasie odbyło się poszukiwanie portfela zgubionego przez wcześniejszych pasażerów. W końcu, przy sprawdzaniu biletów, już za Słupskiem, konduktor mojemu współpasażerowi bilet zabrał, a mi odpowiedział:

O, pan to tylko na grzyby jedzie.

Żaden z nas nie wiedział o co mu chodziło. A co do Ustki – na plaży tłok, w sklepach drogo – w końcu to miejscowość wypoczynkowa. Zrobiłem spacer uliczkami napotykając kilka osobliwych plakatów, jednak nie znalazłem mojego aktualnego celu – Biedronki. Wracałem już na dworzec, kiedy zobaczyłem osobę pijącą wodę pochodzącą z tej sieci sklepów. Okazało się że przeoczyłem dobrze ukryty lokal. Potem już tylko powrót na dworzec i oczekiwanie na następny pociąg.

W podróży do Gdyni towarzyszył mi ten sam konduktor co w pociągu do Ustki. Jechałem w przedziale z samymi kobietami – kiedy przyszedł sprawdzić bilety usłyszałem:

Panie witam, a pana nie witam – panu zazdroszczę […] Panu nie sprawdzam, pan tu na grzyby.

Do Gdyni dotarłem w trakcie kiedy odbywał się Open’er festival. Szukałem jakichś ciekawszych miejsc, jednak jedyną ciekawą rzeczą był trolejbus. Poza tym, w Gdyni szału nie było – choć może to dlatego że czasu miałem niewiele.


Pociąg powrotny zgodnie z planem miał być we Wrocławiu o 5:54 i nim wróciłem do domu, uważając żeby nie przespać stacji. Zmęczony i wykończony wróciłem do domu, ale na pewno pojadę jeszcze kiedyś na taką wycieczkę. To świetna zabawa. Podczas tej przebyłem koleją 2210km, a gdybym na każdy pociąg kupował oddzielny bilet wydałbym 230zł. Czysta oszczędność 🙂

One thought on “Chaos trip

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *