Delegacja do Bygdoszczy

Dzień po powrocie z Opola wystosowaliśmy zapytanie do PKP w Bydgoszczy dotyczące możliwości pozyskania tablic. Zaskakująco szybko przyszła do nas odpowiedź, a po dwóch dniach dyrekcja w Gdańsku wydała decyzję – jak się okazało, pozytywną. Zanim jednak cokolwiek nam przekazano, zostaliśmy zaproszeni do Bydgoszczy na oględziny, abyśmy się upewnili, czy tablice spełniają nasze oczekiwania i czy na pewno chcemy je przejąć.

Ostatniego dnia maja wysiadłem wraz z dziewczyną z pociągu na jednym z kilku czynnych peronów remontowanego dworca w Bydgoszczy. Tablice czekały tak, jak kilka tygodni wcześniej, odgrodzone od dostępnej dla pasażerów części dworca. Na wizytę byliśmy jednak umówieni dopiero następnego dnia, musiałem więc zadowolić się tylko ich widokiem. Dzień później przekonałem się, jak wiele jeden dzień może zmienić.

Pierwszego czerwca PKP na kilku większych stacjach zorganizowało atrakcje z okazji dnia dziecka. Jedną z nich, pominiętą w oficjalnych zapowiedziach i przeznaczoną wyłącznie dla nas była wizyta za kulisami remontu Bydgoszczy Głównej. O poranku przeszliśmy przez wysłużone drzwi budynku administracji i przywitała nas dyrektorka dworca, wypytując o wystawę w jakiej będziemy chcieli wykorzystać tablice, gdzie właściwie ta galeria jest i czy na pewno będziemy w stanie je uruchomić. Moja dziewczyna wyjaśniła kwestie wystawiennicze, a ja zapewniłem że dysponuję wszelkim sprzętem potrzebnym do ożywienia tablic, niezależnie od tego jak skomplikowane jest sterowanie nimi.

Wkrótce później dołączył do nas kierownik budowy, który również wiedział o naszym przybyciu i w trakcie rozmowy obydwoje żałowali, że nie zgłosiliśmy się wcześniej, bo teraz zostało już tylko kilka ostatnich urządzeń – „Kilka miesięcy temu było ich pełno”. W momencie kiedy wstaliśmy od stołu i już mieliśmy przechodzić do właściwej części wizyty, tj. oględzin sprzętu, kierownik zasugerował że warto zadzwonić jeszcze po niewspominanego wcześniej Pana Mariana. Przybyły niemalże natychmiast, tajemniczy Pan Marian, okazał się być technikiem zarządzającym tablicami na i swego rodzaju dworcową szarą eminencją. Okazało się, że wbrew temu co sądziła dyrektor dworca i kierownik budowy, tablic jest więcej (Marian część schował) i że następnego dnia tablice miały być odebrane przez skup złomu (Marian już kilka dni temu zamówił złomiarza).

Zszokowany Pan Marian zapewnił że natychmiast odwoła złomowanie i zaprowadził nas przez tunel pocztowy do ogrodzenia za którym złożonych było kilka tablic, po czym przesunął kratę wpuszczając nas na teren budowy. Zmierzyliśmy urządzenia i zapytaliśmy się o możliwość ich transportu zwykłym samochodem dostawczym – wtedy okazało się, jak dużym problemem jest ich przewóz. Najmniejsze tablice ważyły około 100 kg, podczas gdy najcięższe (dwustronne, peronowe) ponad 250 kg. Bez specjalistycznego sprzętu nie da się czegoś takiego sprawnie przewieźć i nie mieliśmy pojęcia ile taki transport może kosztować.

Na moją nieśmiałą prośbę, Pan Marian otworzył jedną z tablic i otwierając kolejne osłony, opisał krótko jej wnętrze, wyjaśniając gdzie znajduje się sterownik i jak zamontowane są moduły literowe. Same moduły wyglądały przygnębiająco, wszystkie zatrzymane na tym samym, losowym znaku, część z nich wysunęła się też z szyn mocujących na skutek transportu.

Spytałem, czy mogę do testów zabrać jeden taki moduł ze sobą – Pan Marian nie tylko się zgodził, ale rozochocił się w kwestii współpracy. Zaprowadził mnie do pomieszczenia technicznego, gdzie z szafy wyjął kilka sporej wielkości koszy zawierających części z zezłomowanych już tablic. „Wie pan, litery wysyłałem na inne dworce, a to zachowałem. Przyda się Panu może?” – podekscytowany odpowiedziałem twierdząco na to pytanie i odebrałem od Pana Mariana części sterownika tablicy, chciał mi też zaoferować panel rozdzielczy z bezpiecznikami, ale nie był mi potrzebny do niczego, więc odmówiłem.

Pan Marian miał już zaplanowaną dalszą część wycieczki, gdy pojawił się jego współpracownik, mający ewidentnie inne podejście do pomysłu wykorzystania tych urządzeń: „Marian, po co ty to im dajesz, co oni będą robić z tymi tablicami?”. „No, będą sobie różne rzeczy wyświetlać” – odpowiedział Pan Marian. Chwilę potem, sam zostałem spytany: „Panie, jak pan chcesz to uruchomić, bez specjalnego komputera nic pan z tym nie zrobi. Chyba tylko sobie Pan kółkiem pokręci”. Nie chcąc kontynuować tej bezproduktywnej dyskusji odpowiedziałem, że nie takie rzeczy już się uruchamiało i wyszedłem z pomieszczenia. „Niech pan nie słucha kolegi, to pesymista.” – skwitował Pan Marian. „Człowiek zbudował to i człowiek uruchomi” – dodał.

Kolejnym etapem oprowadzania była wizyta w pomieszczeniu dworcowej megafonistki, to właśnie tam znajdowało się serce systemu informacji pasażerskiej, tj. główny komputer sterujący, a do zadań megafonistki należało również wprowadzanie danych do tego systemu. Na biurku stały trzy monitory komputerowe – jeden należał do częściowo już uruchomionego, nowego systemu informacyjnego (też produkcji KZŁ), dwa pozostałe – do starego. Jeden do użytku megafonistki, drugi dla serwisanta. Komputery połączone były interfejsem szeregowym ze skrzynką zawierającą kilkanaście kwadratowych płytek drukowanych wypełnionych podzespołami – to właśnie był komputer główny. Pan Marian pozwolił na jego dokładne sfotografowanie i stwierdził, że gdyby nie to że jeszcze przez kilka miesięcy stary system będzie musiał pracować, to ten komputer też by nam oddał.

Moją uwagę zwróciły drobniutkie druciki jakimi dane z komputera były wyprowadzone do tablic (na tych samych drutach realizowana jest też transmisja głosu). Analogowa transmisja takim medium na taką odległość wzbogaca sygnał o wiele zakłóceń, co doskonale słychać po głosie megafonistki. Na żywo jest wręcz krystalicznie czysty, na peronie ciężko jest zrozumieć nawet nazwę stacji docelowej pociągu.

Kilka minut później kierownik budowy zapewnił nas, że tablice mogą zostać na terenie budowy jeszcze kilka tygodni i Pan Marian odprowadził nas do tunelu, zapewniając że za chwilę odwoła złomowanie tablic. Tego samego dnia wróciłem do Wrocławia i od razu zabrałem się za analizę otrzymanych na dworcu urządzeń, aby móc jak najszybciej uruchomić posiadaną literę…

Tablice dworcowe – Prolog

Cyfrowa rewolucja ostatnich lat codziennie daje o sobie znać nowinkami przekraczającymi kolejne techniczne granice – coraz cieńsze telefony i telewizory, coraz większe rozdzielczości ekranów i coraz mniejsze rozmiary urządzeń które robią więcej niż kiedykolwiek wcześniej mogły robić. Jedną z wielu cech odróżniających te produkty od swoich poprzedników jest coraz mniejsza liczba ruchomych części. Mechanika jest zawodna i jeśli coś się porusza – to jest absolutnie pewne że się zepsuje. Jedyną do ustalenia kwestią jest po ilu cyklach pracy się to stanie.

Zmniejszanie liczby elementów ruchomych dotknęło wcześniej choćby telefonów i odtwarzaczy muzycznych. Współczesne dyski twarde SSD można bez obaw uderzać podczas pracy – brak poruszających się części czyni je wręcz niezniszczalnymi w porównaniu do poprzedników. Ten właśnie trend uczynił przestarzałymi bohaterów tego wpisu – mechaniczne tablice informacyjne od lat obecne na dziesiątkach dworców kolejowych i lotnisk na całym świecie.

Od zawsze byłem nimi zafascynowany i za każdym razem kiedy wybierałem się w podróż kolejową czekałem kilka minut przed ogromną tablicą wrocławskiego dworca wiedząc, że już za chwilę dźwięki opadających klapek wypełnią halę obwieszczając odjazd kolejnego pociągu. Nie jestem odosobnionym przypadkiem – właściwie każda wymiana takich tablic na elektroniczne wywołuje mniejsze lub większe niezadowolenie.

Tablice z ekranami diodowymi lub LCD są zwyczajnie lepsze. Nie tylko potrafią wyświetlić dużo więcej informacji i nie wymagają pracochłonnej wymiany klapek kiedy trzeba wprowadzić choćby nową nazwę pociągu – przede wszystkim, nie wyświetlą przekłamanej informacji kiedy ulegną awarii. Kilka błędów w nazwie miasta docelowego nie będzie dla nikogo problemem, ale godzina odjazdu zmieniona o 10 minut, czy błędnie wyświetlony numer lotniskowego terminala może poważnie przeszkodzić w podróży.

Kiedy remontowano wrocławski dworzec, los jego tablic był pierwszą rzeczą o której pomyślałem. Mój zapał skończył się jednak tylko na pomyśle zakradnięcia się na teren budowy i przechwycenia kilku tablic. Pomysł był nie do zrealizowania nie tylko dlatego że remont trwał przez całą dobę, ale jak się później przekonałem – tablice są tak ciężkie, że w pojedynkę nie da się z nimi daleko uciec. Myślałem też o kupnie takich urządzeń – na zagranicznych portalach aukcyjnych czasami pojawiały się moduły takich tablic. Astronomicznie wysokie ceny skutecznie mnie jednak odstraszały. Polski ich producent, KZŁ Bydgoszcz na swej stronie miał pełną ich ofertę, brakowało w niej jedynie cen. Znając jednak rynkowe ceny wysłużonych urządzeń, domyśliłem się że jeżeli nawet KZŁ zdecyduje się coś dla mnie wykonać, to będę musiał wziąć kredyt żeby za to zapłacić.

Lata mijały, KZŁ w miejsce opisu swoich tablic paletowych wstawiło zdjęcia nowych tablic z ciekłokrystalicznymi ekranami, kolejne polskie dworce wypełniały się nimi, a moja fascynacja nie mijała. Pogodziłem się z myślą, że prawdziwych nigdy nie dostanę i zacząłem myśleć o zbudowaniu własnych modułów, bazując na kilku otwartych projektach dostępnych w sieci. Zanim jednak udało mi się znaleźć potrzebne materiały wydarzyło się coś, co odsunęło te plany na później.

Wracając z dziewczyną z Opola czekaliśmy na peronie na pociąg zaraz pod tablicą peronową która wyświetlała już nazwę stacji końcowej i godzinę odjazdu. Zwróciłem uwagę na niedokładnie zamontowaną osłonę w jej wnętrzu, co pozwalało na podejrzenie kilku jej podzespołów. Moja dziewczyna nie podzieliła mojego zainteresowania, ale za to usłyszałem coś dużo ważniejszego – kierowniczka galerii sztuki w które pracuje przejeżdżała niedawno przez remontowany dworzec w Bydgoszczy i na rozkopanych peronach zauważyła zdjęte tablice oczekujące na swój dalszy los. Była zainteresowana ich pozyskaniem, ale miała wątpliwości czy będzie się dało nimi sterować bez oryginalnej aparatury.

Podekscytowany, zapewniłem że sterowanie to nie problem i że na pewno się da – na końcu systemu na pewno jest komputer lub inne urządzenie elektroniczne którego zachowanie da się zreplikować. Nie byłem tylko pewien, czy tak deficytowy towar uda się przejąć od PKP? Nigdzie w internecie nie znalazłem dowodu na to, żeby polskie tablice trafiły w czyjeś prywatne ręce. Analogicznie, za granicą też nie było takich przypadków bardzo dużo. Kilka następnych dni bardzo szybko przyniosło odpowiedź na to pytanie.